piątek, 13 listopada 2015

Trudne tematy w rozmowach z dziećmi


Są takie sprawy, o których trudno nam rozmawiać z dziećmi. Tematy newralgiczne. Staramy się ich nie poruszać lub jeśli już dziecko o to zapyta, odpowiadamy krótko, ogólnikowo i przeskakujemy na inny temat.
Dzieci jednak są mądrzejsze niż nam się wydaje. Instynktownie wyczuwają, kiedy jakiś temat nam "nie leży" i drążą dalej. Rozmów na tzw. trudne tematy nie unikniemy. Ważne, by nie zbywać dziecka tekstem w stylu "po co Ci to wiedzieć" lub "porozmawiamy jak będziesz starszy". Rozmawiajmy, jednak delikatnie, stosownie do wieku, starannie dobierając słowa. Wiadomo, że rozmowa z 4-latkiem będzie inna niż z 10-latkiem. Temu starszemu możemy powiedzieć więcej, w inny sposób, bo więcej będzie w stanie zrozumieć.
Co to są te trudne tematy? Powiedziałabym, że rzadko pojawiają się w naszych rozmowach z dziećmi. Może warto je wywołać? Lub jeśli dziecko samo pyta, odpowiadać bez obaw? Wyszukałam dla Was książki, które z pewnością pomogą w takich właśnie rozmowach.

WOJNA I ŚMIERĆ

Rozmawianie o śmierci przysparza nam dużo trudności. A takie pytania ze strony dziecka padają jak tylko umiera ktoś z rodziny lub kiedy odwiedzamy groby bliskich zmarłych. Dzieci pytają wtedy o przemijanie, o to dlaczego umieramy i co się wtedy z nami dzieje. Potrafią wręcz wpaść w rozpacz, bo nie mieści im się w głowie, że kiedyś umrą ich rodzice lub one same. Zresztą trudno im się dziwić, bo nas samych napawa to lękiem i zwyczajnie wolimy o tym nie myśleć. To trudny temat. Może i tabu? No bo jak tu dziecku logicznie wytłumaczyć dlaczego po śmierci człowieka zamyka się w trumnie i zakopuje w ziemi? Takie pytania jednak padną, prędzej czy później i trzeba być na nie przygotowanym. Dlatego tak krytykowane Halloween nie jest takie znowu złe. Pozwala dzieciom oswoić trudny temat przemijania i śmierci, bawić się i śmiać.

Wojna jest często związana ze śmiercią. Pytania dzieci padają np. przy okazji świąt narodowych, rocznic, obchodów oraz defilad. Do fajnej rozmowy na ten temat może nas zachęcić wspólna lektura książeczki "Asiunia" Joanny Papuzińskiej (z serii "Muzeum Powstania Warszawskiego dla dzieci"). Ta pięknie ilustrowana książka z historią małej Asiuni, która z perspektywy pięcioletniego dziecka opowiada o wojnie, tułaczce, głodzie i braku bliskich w odpowiedni dla dziecięcych uszu sposób. Taka jest wojna i nie bójmy się o tym mówić dzieciom. One powinny wiedzieć, że wojna jest zła...










PRZEMIJANIE I STAROŚĆ
Jak to jest być starym? Dlaczego dziadek słabo słyszy i trudno mu chodzić? Dlaczego babcia ma pomarszczoną twarz? To bardzo zastanawia dzieci. Starszych ludzi jest wokół nas coraz więcej, bo nasze społeczeństwo się starzeje. Dlatego warto rozmawiać o tym z dziećmi. Uczyć ich szacunku i pomagania osobom starszym. My też kiedyś będziemy starzy...
Polecam Wam lekturę historyjki "Jak to jest być starym?", którą znajdziecie w książce "Skąd się biorą dziury w serze?"








ODMIENNOŚĆ I TOLERANCJA

Temat bardzo na czasie. Tyle się przecież obecnie mówi o uchodźcach, akceptacji dla innych kultur, religii i kolorów skóry. Pozwólmy dzieciom zrozumieć, że inny nie znaczy gorszy. Aby wiedziały, że każdy człowiek zasługuje na szacunek i równe traktowanie. To poważny i trudny temat, ale warto go poruszać. "Basia i kolega z Haiti" będzie jak znalazł, by przybliżyć dziecku temat odmienności, innego koloru skóry, pochodzenia i tolerancji.









ANATOMIA I SEKS

I jeszcze jeden temat z serii trudnych. Czyli rozmowy o pszczółkach i motylkach :-) To mam wrażenie kolejny temat tabu. A pytania ze strony dzieci padają bardzo szybko. Pytają o różnice w budowie anatomicznej, o to skąd się wzięli, jak się rodzi dziecko itd. To bardzo szeroki temat. Bajki o kapuście i bocianach odłóżmy na półki. Nie czerwieńmy się. To są poważne sprawy i trzeba je traktować jak każde inne. I rozmawiać. Pamiętajmy, że lepiej byśmy to my byli edukatorami seksualnymi naszych dzieci niż kolega z podwórka, który opowie co widział w internecie.
W bardzo prosty sposób różnice anatomiczne oraz to jak powstaje dziecko pokazuje dzieciom książka "My. Skąd się biorą dzieci". Stara, już niedostępna, ale z pewnością warta uwagi.






Jak to się dzieje, że najtrudniej nam rozmawiać o sprawach, które dotyczą nas wszystkich i są związane z codziennością?
Jakie tematy Wam przysporzyły największych trudności w rozmowach z dziećmi?
Udanego weekendu!




czwartek, 5 listopada 2015

Masz babo ... chleb


Samo zdrowie, mówię Wam. A do tego nic skomplikowanego i wymagającego dużej ilości czasu. Spróbujcie tylko, a wciągnie Was domowe pieczenie chleba. W czasie pieczenia w całym domu roznosi się cudowny aromat. A później, jak tylko chlebek ostygnie, rzuca się na niego cała rodzina.
Dziś specjalnie dla Was pilnie strzeżony przepis na domowy chleb orkiszowy na zakwasie. Do ciasta dodajmy otręby, siemię lniane, pestki słonecznika lub dyni oraz płatki owsiane czy orzechy. Jeśli chcemy, aby był bardziej "na słodko" dodajmy żurawinę lub rodzynki.

Co potrzebujemy?
Z tej ilości składników otrzymamy trzy małe foremki chleba. Ja używam jednej dużej i jednej mniejszej.

1kg mąki pszennej typu 500
1/2 kg mąki orkiszowej
1,5 litra letniej przegotowanej wody
3 łyżki miodu
4 łyżki oliwy
3 łyżki soli
zakwas (jeśli nie macie zakwasu, najlepiej wykonać go wykorzystując jeden z przepisów dostępnych w internecie)
1 szklanka otrąb (pszennych lub razowych)
1/2 szklanki siemienia lnianego
1/2 szklanki ziaren słonecznika lub dyni
1/2 szklanki płatków owsianych
żurawina lub rodzynki opcjonalnie

Krok po kroku

Wszystkie w/w składniki wrzucamy do miski i dokładnie mieszamy. Idealnie nadaje się do tego robot kuchenny.








Do pojemniczka odkładamy 4 łyżki ciasta, które będzie stanowiło nasz zakwas do kolejnego pieczenia i wkładamy go do lodówki.

Foremki do pieczenia wykładamy papierem do pieczenia i wkładamy do nich ciasto. Powinno sięgać mniej więcej do połowy wysokości foremek. Odstawiamy je na 10-12h w ciepłe miejsce. W tym czasie ciasto powinno urosnąć i sięgać aż do brzegu foremki.



Po upływie 10-12h piekarnik nagrzewamy do temperatury 200 st. C. Foremki wkładamy do pieca na 1,5 h. Piekarnik ma pracować w trybie góra-dół. Po upieczeniu, wierzch chleba smarujemy odrobiną wody, wówczas będzie się ładnie świecił.








Od tego naprawdę warto się uzależnić. Taki chleb to nie tylko przyjemność dla podniebienia, ale samo zdrowie. Nie od dziś wiadomo przecież, że chleby dostępne w naszych piekarniach zawierają wiele niezdrowych dodatków jak drożdże, spulchniacze, konserwanty itd.

SMACZNEGO!






sobota, 31 października 2015

Dlaczego warto poznać Maksa, Ernesta oraz Bintę


Pisałam już o książeczkach dla maluszków, które moim zdaniem są warte uwagi i które w naszej rodzinie się sprawdziły. Tekst na ten temat znajdziecie tu: http://smartmum-poland.blogspot.com/2015/01/the-best-of-ksiazeczki-dla-maluchow.html

Dziś o ciekawych i wartych uwagi książkach dla dzieci 2-3 letnich. Już niedługo Mikołajki, dlatego postanowiłam przekonać Was do kupna czegoś naprawdę wartościowego.

Dlaczego akurat te książeczki? Przede wszystkim zachwycają szatą graficzną i cieszą oko maluchów jak również ich rodziców. Kiedy po nie sięgamy, uśmiech od razu pojawia się na twarzy. Ponadto, mają jasną konstrukcję, brak zbędnych słów i element ćwiczeniowy. Z reguły jakieś dźwięki, słowa lub wyrażenia są powtarzane w kolejnych scenkach po to, by dziecko pomału je zapamiętywało i samodzielnie używało. W późniejszym czasie niektóre z nich doskonale nadadzą się do nauki czytania jak np. seria o niesfornym Maksie (B. Lindgren i E. Eriksson), na której kartach goszczą krótkie i nieskomplikowane wyrazy.




Jak czytać dzieciom? Przede wszystkim na czytanie nigdy nie jest za wcześnie. Rodzice często myślą, że niemowlakom się nie czyta, bo są za małe. Nic bardziej mylnego! Już nawet bardzo małe dzieci uczą się podczas wspólnego czytania wielu rzeczy. Mówi się, że dzieci którym rodzice czytają książeczki szybciej zaczynają mówić i łatwiej koncentrują się na jednej rzeczy.

Na początku wspólne "czytanie" ogranicza się do pokazywania dzieciom obrazków i naśladowania dźwięków zwierzątek, pojazdów czy instrumentów. Później możemy dziecku opowiadać wykorzystując znane mu już obrazki. Kolejny krok to czytanie książeczki i zadawanie coraz bardziej skomplikowanych pytań związanych z treścią. Czytanie interaktywne to świetna zabawa!

Jakie są korzyści płynące z czytania dzieciom książeczek? Bezcenne! Przede wszystkim między czytającym a dzieckiem rozwija się mocna więź.  Takie dzieci szybciej mówią, mają bogatsze słownictwo, czytanie pobudza ich rozwój np. mózgu czy emocjonalny. Są ciekawe, wrażliwe, a dodatkowo kształtuje się  w nich nawyk czytania na całe życie. Książeczki pomagają im zrozumieć siebie i otaczający je świat.




Seria o przygodach niegrzecznego Maksa budzi nieco kontrowersji. W niektórych częściach serii zachowania Maksa nie są bowiem do zaakceptowania. Ale moim zdaniem jest to punkt wyjściowy do tego, by uczyć dzieci, że w taki sposób nie można postępować. Niektóre z części są jednak neutralne jak "Piłka Maksa" czy śmieszna "Pieluszka Maksa".

"Pajączek" (Eric Carle") to historia pająka tkającego sieć, którą dziecko może dotykać. Jest ona wyczuwalna na kartach książeczki. Dodatkowo, występuje tu motyw powtarzającej się scenki z udziałem różnych zwierzątek wydających odgłosy.




"Ernest" (C. Rayner) to niesamowita książka o łosiu, który nie może zmieścić się na kartach książki bo jest dla niego za mała. Reakcje dzieci, którym czytamy tę historię są wspaniałe. Na samym końcu książeczki jest bowiem niespodzianka. Nasza książka nagle się powiększa...






"Binta tańczy" (E. Susso, B. Chaud) to pięknie i kolorowo ilustrowana książeczka pełna wesołych dźwięków, łatwych wyrazów i krótkich zdań. Z pewnością warto kupić także "Babo chce" oraz "Lalo gra na bębnie" tych samych autorów.






"Baranek Bronek" opowiada historię baranka, który nie może zasnąć. Co robi baranek? Kiedy zasypia? Śliczne są obrazki na kartach tej książeczki. Dodatkowo, podejmuje ona ważny dla dzieci temat, bo zdarza im się przecież mieć problem z zaśnięciem...






Życzę Wam miłej lektury!



piątek, 23 października 2015

Co wolno Wojewodzie ...


Rodzice to pierwsi nauczyciele dla swoich dzieci. Pokazują im świat i wspólnie go odkrywają. W procesie wychowania uczymy dzieci co wolno, a czego nie. Tłumaczymy dlaczego. Staramy się ukształtować w nich dobre nawyki i odpowiednie zachowania. Wszystko z troski i z miłości. Sami jednak nie zawsze stosujemy się do zasad, które wpajamy naszym dzieciom, co mogłyby nam wytknąć. Już widzę jak nas nakrywają, pobłażliwie się uśmiechają i w powietrzu machają paluszkiem. Tato, no co Ty? Przecież mówiłeś mi, że ...
Rodzice nie są świętymi i chwała im za to. Każdy z nas ma coś na sumieniu. Jakie są nasze grzeszki? Czego uczymy dzieci, a później sami nie za bardzo przestrzegamy? Dorzućcie coś od siebie!

Nie jedz słodyczy!
Oj, ileż to razy powtarzamy, że słodycze są niezdrowe. Że psują się od nich zęby, że się od nich tyje i ma "robaki w brzuchu". To chyba najczęściej powtarzamy, by zrobić słodyczom antyreklamę i tym samym zniechęcić do nich nasze dzieci. Teoria jedno, a chęć zatopienia ząbków w czymś słodziutkim i rozpływającym się rozkosznie w ustach, drugie. Robimy więc dzieciom "słodkie soboty", odmawiamy kupna batonika w sklepie, zamykamy łakocie na klucz. A sami w ukryciu lub półukryciu wcinamy słodkości do kawki, jak mamy chandrę, w "te dni" lub wieczorkiem do serialu. Hehe...

Telewizja nie jest dla Ciebie dobra!
Nie siedź tyle przed telewizorem bo zgłupiejesz i wzrok stracisz - często słyszał mały Stasio. Bał się jak ognia utraty wzroku, która go jakoś nie dopadła. Zgłupieć też jakoś nie zgłupiał, bo w National Geographic gustował i wielu się tam ciekawostek dowiedział. Demonizujemy zgubny wpływ telewizji na dzieci. Limitujemy oglądanie, a czy jeśli nie zastępuje kontaktu z rodzicem i nie jest nadużywana jest aż tak bardzo zła? Chyba nie, bo sami skwapliwie jak tylko położymy dzieci zasiadamy przed "szklanym oczkiem" i serialik zapodajemy. Mało tego, jak w ciągu dnia pomyślimy o wieczornej serialowej uczcie to nam się od razu humor poprawia. Małemu się wzrok może popsuć, a nam już nie, co?

Pij tran, będziesz zdrowy!
Na dźwięk słowa tran wzdryga się kilka pokoleń wstecz. Tran = zdrowie głosi mądrość ludowa. Po krótkim okresie zapomnienia, tran obecnie wrócił do łask. Odpicowano mu buteleczkę i naklejeczkę i reklamę dobrą wysmarowano. I wierzymy w niego na powrót, ładując go w nasze dzieci jak tylko pierwsze zarazki w powietrzu latają. Dziecko się wzdryga, nie chce, ale przekonujemy, że musi, bo odporność po tym lepsza i zdrowsze będzie. A sami byśmy tego za licho nie tknęli...

Posprzątaj pokój!
Otwierasz pokój dziecka i podłogi nie widać. Matko! - biadolisz. Posprzątaj ten bajzel! Dobra mamo, zaraz - słyszysz. Nie zaraz tylko teraz - domagasz się. Natychmiast! A jak tam Twoja szafa? Otwierasz i trochę z niej wypada? Przydałoby się małe układanko? Kolanem trochę upychasz, żeby ją zamknąć? Ubrania letnie mimo jesieni nadal nieschowane? Konieczny remanent? :-)

Zrób lekcje!
Wracamy do domu z dzieckiem po szkole. Jak mantrę niemal od progu powtarzamy "zrób lekcje", to będziesz miał potem wolne. Mały nie chce, woli się najpierw odstresować przy zabawie. Na lekcje przyjdzie czas. Czekaj, czekaj. Czy to nie Ty przypadkiem powtarzasz, że praca nie zając nie ucieknie? No tak...

Nie przeklinaj!
Mamusiu, słyszałam jak Franek mówił k... mać, co to znaczy? Zosiu, to jest bardzo brzydkie słowo, którego my w naszym domu nie używamy. Rodzice Franka pewnie mu jeszcze nie powiedzieli, że tak nie wolno mówić. Seriously? Kiedy ostatnio przeklęłaś? K... mać! I inne macie. Pewnie dość często w użyciu, a przed dziećmi udajemy, że kto jak kto, ale my ich nigdy nie stosujemy. Yeah, right...

Wiele z tych grzeszków powszednich rodzicielskich sama mam na sumieniu. Może warto czasem zapytać samych siebie czy przestrzegamy tego, co staramy się wpoić naszym dzieciom. Bo przykład idący z góry ma największą siłę oddziaływania. Samo gadanie niepoparte czynami, niewiele zdziała. A niektórzy to pewnie powiedzą, że co wolno Wojewodzie to nie ....

Udanego weekendu!






sobota, 17 października 2015

Jacy są współcześni rodzice?


Czy wiecie, że dziecko, jego rozwój i potrzeby znalazły się w polu zainteresowania dopiero w XIX wieku? Wcześniej, nie przyjmowano się nim zbytnio. Dziecko przychodziło na świat w wyniku przypadku, a rodzicom często trudno było powiedzieć które to już z kolei. Nie mogli się doliczyć. Oddawane były mamkom na wykarmienie, często umierały. Traktowane były także jako siła robocza, pracując w gospodarstwie, na polu.

Dziś trudno nam to zrozumieć. Dzieci stawia się obecnie w centrum uwagi, a rodzice wiele dla nich poświęcają. Rodzicielstwo stało się dla wielu z nas stylem życia. Towarzyszą mu określone ideologie, zachowania i przedmioty. Jacy są w większości współcześni rodzice? Obserwuję, wyciągam wnioski, zapisuję. Jakie są Wasze spostrzeżenia?

Przeinformowani
Dużo czytają na temat dzieci. Chyba aż za dużo. Pochłaniają podręczniki dla rodziców w czasie ciąży, po urodzeniu dziecka i w trakcie jego wychowania. Chcą być najlepszymi rodzicami, więc szukają wskazówek jak należy postępować, by takim rodzicem być. Wyszukują przeróżne porady i informacje w internecie. Często głowa ich boli od nadmiaru wiedzy. A może lepiej podejść do rodzicielstwa bardziej zdroworozsądkowo? Pójść za głosem serca i intuicji? Przecież nie chcemy zrobić dziecku krzywdy. Czasem, informacje znalezione w internecie mogą przysporzyć więcej szkody niż pożytku.


Zaplanowani
Łączą tysiąc obowiązków na raz. I doskonale im to z reguły wychodzi. Biegną do pracy, zajmują się dziećmi, organizują im czas wolny, wykonują obowiązki domowe. Ufff. Zwariować nie raz można, ale starają się znaleźć w tym wszystkim złoty środek. Są dobrze zorganizowani, mają plan na każdy dzień. No prawie każdy. Bo nieoczekiwane wydarzenia potrafią pokrzyżować niejeden misternie ułożony plan.


Sprytni
Czas jest dla nich towarem deficytowym. Mają go tak mało, że szukają sposobów na to, by mieć go nieco więcej. I móc spędzić go wspólnie z dziećmi. Pani do sprzątania, weekendowe obiady w restauracjach, zakupy online to właściwie już norma. Płacimy za te luksusy, wiadomo. Ale dostajemy w zamian coś bezcennego - czas.


Wychowujący bezstresowo
Czy posiadanie dziecka jest jak przysłowiowa misja na Marsa? Wielu z nas tak właśnie się wydaje. Chuchają więc na dziecko, trzymają je pod kloszem, usuwają każdy pyłek spod nóżek, wyolbrzymiają wiele problemów. Takie postępowanie wynika z wiary w to, że tak właśnie należy, nie inaczej. Jakie będą konsekwencje? Jaki człowiek w wyniku takiego wychowania zostanie ukształtowany? Każdy z nas musi odpowiedzieć sobie na pytanie do czego może prowadzić wychowywanie dziecka, któremu nie stawia się granic, któremu wszystko wolno, które jest najważniejsze i najlepsze, które nigdy nie jest winne, a winny jest ktoś inny... Czy zasady i granice są czymś złym?


Poświęcający się
Dla swoich dzieci zrobią wiele. Często kosztem samych siebie. Swojego czasu wolnego, swojej przyjemności czy rozrywki. Ono jest najważniejsze i to jemu trzeba zapewnić to, co najlepsze. Super, tylko czasem chyba zdarza nam się przeginać. Dziecko nie potrzebuje najdroższych rzeczy, by być szczęśliwe. Gonimy za pieniędzmi, by zapewniać im wypasione gadżety, często jako zagłuszacz własnych wyrzutów sumienia. Chyba lepiej kupić im mniej, ale zaoferować nasz czas. W kontekście relacji z dzieckiem jest bezcenny. Cenniejszy niż wszystkie gadżety razem wzięte.


Skoncentrowani na dziecku
Dziecko jest dla nas kimś bardzo ważnym i cennym. I słusznie. Niektórzy rodzice, a raczej matki mają jednak tendencję do takiego skupiania się na dziecku, że aż "zlewają się" z nim. Są przekonane, że jedynie pełna koncentracja na dziecku oraz rezygnacja z własnych planów, marzeń i ambicji jest właściwym postępowaniem. Matki, które wracają do pracy po urodzeniu dziecka z reguły postrzegają jako egoistki. Ideologia pełnej symbiozy znajduje swoje przełożenie m.in. w nadmiernie długim karmieniu piersią oraz spaniu z dzieckiem w jednym łóżku. Pamiętajmy jednak, że dziecko do prawidłowego rozwoju potrzebuje swobody i "własnego świata".


Współcześni rodzice mają trochę "za uszami". Mimo tego, bardzo kochają swoje dzieci i gotowi są na wiele, by tylko były szczęśliwe. Od XIX wieku kiedy to dopiero zaczęto interesować się dzieckiem przebyliśmy długą drogę. Ważne, by w rodzicielstwie, jak we wszystkim innym, umieć znaleźć "złoty środek". I nie przeginać w żadną stronę. Obojętność z jednej i nadgorliwość z drugiej strony nie niosą ze sobą nic dobrego.







poniedziałek, 5 października 2015

Mały Einstein nie jadał batoników


Instytut Matki i Dziecka w Warszawie alarmuje, że co piąte dziecko w naszym kraju cierpi na nadwagę lub jest otyłe. Dlaczego? Bo dzieci jedzą zdecydowanie za dużo cukru, soli i tłuszczu. Otyłość prowadzi u dzieci do problemów z krążeniem i do nadciśnienia. Może być także przyczyną udaru lub zawału. Nie wspominając o tym, że otyłe dzieci osiągają także niestety gorsze wyniki w nauce.

Tyle mówią dane naukowe. Są bardzo zatrważające. Faktem jest jednak to, że rodzice coraz częściej z braku czasu lub kierując się wygodą pakują swoim dzieciom do lunchboxów coraz więcej gotowych i bardzo przetworzonych produktów. Takich jak batoniki, zapakowane rogaliki, chipsy, ciastka, soczki w kartonikach czy o zgrozo słodzone napoje gazowane. Od najmłodszych lat przyzwyczajają dzieci do takich smaków i dziwią się, że nic innego im nie smakuje. Na widok brokułów, szpinaku czy jabłka reagują wymownym "ble!". A wizytę w fastfoodzie traktują jak stały element dnia.

Tak wiele zależy od nas, rodziców. To my kształtujemy nawyki żywieniowe naszych dzieci. Jeśli od początku przyzwyczaimy je do jedzenia warzyw, owoców i picia wody zamiast soków, będzie to dla nich naturalne pożywienie. Smaku słodyczy nie powinny poznawać jak najdłużej. Bo cukier uzależnia i działa jak narkotyk. Jego źródłem powinna być porcja owoców dziennie. Tyle dziecku w zupełności wystarczy.

Cukier jest wszechobecny. Dosładzana jest tak duża ilość produktów spożywczych, że nawet nie jesteśmy tego świadomi. Znajdziemy go w płatkach śniadaniowych, jogurtach, sokach, pieczywie .... A dzieci tak często je jedzą. Jeśli do tego dodamy słodycze, słodzone napoje, lody przekonamy się, że dziennie nasze dziecko spożywa niewyobrażalną ilość cukru. Z solą nie jest lepiej. Dzieci jedzą jej niemal trzykrotnie więcej niż przewiduje dopuszczalna norma. Nadmiar soli w organiźmie przeciąża nerki, a spożywanie solonych produktów powoduje pobudzenie apetytu, a następnie chęć przełamania słonego smaku słodkim. I tak w kółko.

Im gorsza dieta dziecka już od najmłodszych lat, tym gorsze wyniki w testach na inteligencję w późniejszych latach. Dzieci spożywające nadmierną ilość cukru i tłuszczu mają problemy ze skupieniem, mają gorsze wyniki w nauce, a w szczególności z opanowaniem matematyki. Dzieci, które od małego mają zdrową dietę, są bardziej inteligentne, lepiej i szybciej przyswajają wiedzę i mają lepsze oceny.

Dla zdrowia, lepszego samopoczucia i dla dobra naszych dzieci ograniczmy ilość spożywanego przez nie cukru, soli i produktów smażonych. Nie wkładajmy im do plecaków batoników, cukierków, ciasteczek, drożdżówek, soczków, nie kupujmy frytek, pizzy, gotowych kanapek czy słodkich bułeczek. Poświęćmy czas na przygotowanie zdrowej kanapki domowej roboty, dodajmy owoc, warzywa do przegryzania w ciągu dnia i koniecznie niegazowaną wodę do picia.
Nie tylko zadbamy w ten sposób o zdrowie naszego dziecka, ale także o jego inteligencję. Pomyślmy jakie to ważne i jak wiele to znaczy ....









środa, 30 września 2015

Czego warto uczyć dzieci?


Mając małe dziecko uczymy je chodzić, jeść i coraz bardziej samodzielnego funkcjonowania. Wraz z rozpoczęciem przedszkola, nasz szkrab zaczyna naukę piosenek, wierszyków, poznaje pierwsze litery i liczby. Później przychodzi pora na naukę czytania i pisania, dodawania, mnożenia, dzielenia, języków obcych itd. Uczymy się tak naprawdę całe życie.
Są jednak takie umiejętności, których nie uczą w podręcznikach szkolnych. To do nas, rodziców należy zwrócenie na nie uwagi i wpajanie dzieciom, że są to bardzo ważne w życiu sprawy. Czego warto uczyć dzieci? Jakie umiejętności przydadzą im się w życiu? By wychować ich na dobrych ludzi? Oto moja subiektywna lista.


Szacunek dla ludzi
Każdy człowiek zasługuje na nasz szacunek. Warto uczyć dzieci tolerancji wobec szeroko pojętej inności. Świat jest piękny i różnorodny dzięki temu, że każdy z nas jest inny. Wygląd, kolor skóry, wyznawana religia, stan konta czy pochodzenie nie mogą być podstawą do tego, by uważać kogoś za gorszego. Warto uczyć dzieci szacunku do ludzi, bo oni też będą okazywać go wobec nas.


Dobre maniery
Mam wrażenie, że obecnie nie przykłada się do nich takiego znaczenia jak kiedyś. Dlaczego? Przecież dobre maniery przydają się zawsze. Warto być uprzejmym. Uczmy dzieci mówić dzień dobry, do widzenia, dziękuję i przepraszam. Że w drzwiach przepuszcza się jako pierwszą kobietę, a starszym należy ustąpić miejsce. To nieśmiertelne zasady świadczące o dobry wychowaniu. Pamiętajmy, że to w jaki sposób zachowuje się nasze dziecko, świadczy także o nas, rodzicach.


Wrażliwość na krzywdę
Uczmy dzieci pomagania. Wpajajmy im, że to co dadzą innym od siebie, wróci do nich z nawiązką. Już nieraz się o tym przekonałam. Nie chodzi tu tylko o pomaganie finansowe. Ale także, by umieć znaleźć chwilę dla innych. By nie być skupionym wyłącznie na sobie. By potrafić chcieć zrobić coś dla świata. To daje wielką satysfakcję.


Co się naprawdę liczy
Warto rozmawiać z dziećmi o wartościach. Wspólnie odpowiedzieć na pytanie co jest w życiu naprawdę ważne? Co się najbardziej liczy? Bez czego ludzie nie mogą żyć? Miłość, rodzina, przyjaźń. Może rozmowa z dzieckiem pozwoli Ci zrewidować ich kolejność w Twoim zestawie?


Można wszystko
Motywujmy nasze dzieci. Pokażmy im, że w życiu można wszystko, jeśli się tylko chce. Że ciężką pracą można wiele zdziałać. Rozwijajmy ich talenty, pasje i zainteresowania. Dajmy im nasze wsparcie. Kto wie gdzie ich to zaprowadzi? Może ukończą Harvard, wrócą do domu z medalem olimpijskim lub dostaną Nagrodę Nobla?


Warto mieć cele
Życie bez celu jest nudne. Nauczmy dzieci, by stawiały je przed sobą. By towarzyszyły im wyzwania. By miały marzenia i z pasją je spełniały. To dzięki nim życie jest piękne i takie ciekawe. Rozbudźmy w nich pasję do odkrywania i uczenia się nowych rzeczy. Taki człowiek potrafi pokonać wiele przeszkód.


Poważny temat dzisiaj. Teraz pytania do Was.
Co do tej listy dodalibyście od siebie? Czego według Was warto nauczyć dzieci?
Czekam na Wasze propozycje w komentarzach. Do zobaczenia!






sobota, 26 września 2015

Sałatka z łososiem, winogronami i sosem miodowym


Dziś kolejny przepis mojej ulubionej Ani Starmach. Obok tej sałatki nie można przejść obojętnie. Jest lekka, łatwa w przygotowaniu, smaczna i niesamowicie pyszna. Doskonała na weekendową romantyczną kolację przy lampce wina lub jeśli chcesz pysznie uraczyć gości.

Co kupić? (porcja dla 2 osób)

300g filetu z łososia
250g roszponki
garść kiełków rzodkiewki
mała kiść ciemnych winogron
2 łyżki orzechów włoskich
50g sera z niebieską pleśnią (np. Lazur)
oliwa z oliwek
sól, pieprz

Sos miodowy:

pół cytryny
2 łyżki miodu
6 łyżek oliwy z oliwek
świeży tymianek
sól, pieprz


Przygotowanie sałatki krok po kroku

Orzechy włoskie pokrój na mniejsze części, wrzuć na patelnię i bez tłuszczu upraż je tak, by były chrupkie.




Filet z łososia pokój na dwa 150g kawałki. Posyp je solą i pieprzem i usmaż na patelni na oliwie z oliwek. Pamiętaj, by nie smażyć za długo, bo wtedy łosoś się wysuszy. Po usmażeniu, odetnij skórę z filetu.



Teraz pora na przygotowanie sosu. Wyciśnij sok z połówki cytryny. Dodaj do niego miód, oliwę z oliwek, tymianek oraz sól i pieprz. Wszystkie składniki sosu dokładnie wymieszaj.




Przygotuj talerze pod sałatkę. Rozłóż na nich roszponkę, kiełki rzodkiewki, przepołowione winogrona, łososia, posyp orzechami i kawałeczkami sera pleśniowego.
Na koniec całość polej sosem miodowym.






Sałatka doskonale smakuje z białym wytrawnym winem oraz grzankami czosnkowymi.
Życzę Wam samych pysznych chwil!










wtorek, 22 września 2015

Co nas wpędza w poczucie winy?


Wyrzuty sumienia. Każdy je ma, ale mam wrażenie, że rodzice ze zdwojoną mocą. Dlaczego? Bo dążymy do idealnego stanu rzeczy. Czytamy poradniki traktujące o tym jak być rodzicem idealnym, a później próbujemy wcielić to w życie. A przecież tak się nie da. Rodzice też są tylko ludźmi i jako przedstawiciele tego gatunku mają prawo do błędów. Do bycia nieidealnymi. Do bycia rodzicami wystarczająco dobrymi. Bo właśnie takich najbardziej potrzebuje dziecko.

Najważniejsze to zaakceptować fakt, że nie jesteśmy idealnymi rodzicami, bo nikt taki nie jest i doceniać nasze starania, by być dobrymi rodzicami. Kobiety często miewają jazdy pod tytułem "nie jestem dobrą matką". Bo? Bo nie ugotowałam dziecku domowego obiadku. A dlaczego? Bo wróciłam do domu padnięta i zupełnie nie miałam sił na gotowanie. I co w związku z tym? Czuję, że jestem złą matką!
O nie, nie. Gotowanie dla dziecka zdrowych domowych posiłków jest ważne, ale pamiętaj, że nigdy kosztem własnego zdrowia i samopoczucia. Nie masz siły gotować? OK. W takim razie jak raz czy dwa zje co innego niż przygotowany przez Ciebie posiłek, nic mu nie będzie. Większa korzyść spotka Twoje dziecko jeśli czas, który byś przeznaczyła na to gotowanie, poświęcisz jemu. By przytulić, pobawić się, porozmawiać, pobyć razem.

Mamy do siebie pretensje także wtedy gdy zdarzy nam się zdenerwować na dziecko i np. na nie nakrzyczeć. W głowach kołacze nam zasada "na dziecko nie wolno podnosić głosu". Zgadza się. Nie można tego robić notorycznie. Ale jeśli Ci się to przydarzyło, to nie jest koniec świata. A Twoje dziecko nie będzie miało od tego od razu urazu psychicznego. Masz przecież prawo się zdenerwować i podnieść głos. Pamiętaj, by potem porozmawiać z dzieckiem o tej sytuacji. Spróbuj wyjaśnić mu co wywołało u Ciebie tak silne emocje, dlaczego oraz przeproś za ostrą reakcję. Dzieci potrafią wspaniale wybaczyć, jeśli tylko pozwolisz im zrozumieć sytuację.

Spędzasz z dzieckiem za mało czasu? Masz w związku z tym poczucie winy? Wiele matek ma ten problem. Apogeum przypada na czas kiedy wracamy do pracy po urlopie macierzyńskim. Czujemy się przeokropnie, mamy ochotę walnąć wszystko i pędzić do dziecka i jest nam tęskno. Później sytuacja się normuje i jest nieco lepiej, ale nadal gdzieś tak z tyłu głowy myślimy, że dobra matka spędza z dzieckiem całe dnie. Pomyśl jednak o tym, że idąc do pracy zostawiasz dziecko w dobrych rękach. Osoba lub osoby, które się nim zajmują poświęcają swój czas jedynie na opiekę nad nim. Mamy, które są z dzieckiem w domu często narzekają, że obowiązki domowe , które muszą w tym czasie wykonywać, nie pozwalają im na poświęcanie dziecku takiej ilości czasu jaką by chciały. Najważniejsze, by po powrocie z pracy mieć czas dla dziecka. By nieco nadrobić całodzienną "zaległość" i naładować "matczyne akumulatory".

Postanawiasz zrobić coś dla siebie. W końcu. Mały wypad z koleżankami, zakupy czy wizyta u kosmetyczki. Fajnie. Tylko, że odczuwasz wyrzuty sumienia w związku z tym wyjściem. Bo dziecko nie będzie z Tobą? Bo wolisz zrobić coś dla siebie niż być z nim? Odrzuć od siebie takie myśli. Bo to nie tak. Od czasu do czasu zwyczajnie MUSISZ zrobić coś dla siebie. Bo każdy człowiek dla "higieny psychicznej" tego potrzebuje. Zaspokajasz potrzeby swojego dziecka, ale musisz też pomyśleć o swoich. I nie czuj się w związku z tym egoistką.

Wizyta w sklepie z dzieckiem. Standardowo pada pytanie "Mamo, a kupisz mi ....?" Obojętnie czy Twoje dziecko rzuci się potem na podłogę czy się rozpłacze lub jedynie będzie nadąsane, masz myśli, że może jednak trzeba było to coś ... jednak kupić. Pomyśl jednak czego go wtedy uczysz? Że zawsze dostanie to, czego chce? Że szczęście jest tylko wtedy jak coś kupicie?  Że wymuszanie odnosi skutek? Kupowanie dziecku czegoś przy każdej wizycie w sklepie nie jest niczym dobrym. Na pewno nie jest to wychowawcze.  I nie miej do siebie o to pretensji, bo bardzo słusznie się opierasz. Tylko pamiętaj, żeby porozmawiać o tym z dzieckiem. By wyciągnęło odpowiednią naukę.

Na koniec jeszcze jeden przypadek sytuacji, która często wywołuje u rodziców poczucie winy. Uczysz dziecko, że słodycze są złe? Że się po nich robią dziury w zębach? Że lepiej nie jeść, bo cukier niezdrowy? Po czym jak ono nie widzi z rozkoszą wcinasz batona? A na pytanie "co jadłaś?" odpowiadasz "nic, kochanie". To się nazywa konflikt zeznań :-) Zdarza się jednak najlepszym. A ty w końcu jesteś najlepszym rodzicem jakim tylko potrafisz być.

Na pewno jest jeszcze wiele sytuacji, które wpędzają Was w rodzicielskie poczucie winy. Co to w Waszym przypadku jest? Jak sobie z tym radzicie? Czekam na Wasze komentarze.






sobota, 19 września 2015

Jak odrabiać z dzieckiem lekcje?


Od mojego poprzedniego posta upłynął aż tydzień. Zaniedbałam Was strasznie, za co bardzo przepraszam. Ubiegły tydzień był jednak dla mnie wyjątkowo dłuuuuugi i ciężki. Zwiększona ilość obowiązków w pracy, grypa żołądkowa w domu, od której uchowałam się jako jedyna spowodowały, że najzwyczajniej w świecie nie miałam głowy i siły do pisania. Dziś powracam do blogosfery z nowym szkolnym postem.

Trzeci tydzień szkoły za nami. Lekcje trwają w najlepsze, a wraz z nimi nadszedł czas zadań domowych. Nie są one, spójrzmy prawdzie w oczy, ulubionym zajęciem zarówno dzieci jak i ich rodziców. Jeśli Twoje dziecko jest już na tyle samodzielne, że wykona wszystkie prace samo, to masz szczęście. Ja jednak jestem w gronie tych, którzy muszą swojemu dziecku w tym pomóc. Dziś kilka słów o tym czego jako rodzice powinniśmy unikać kiedy pomagamy w odrabianiu lekcji. By był to mile spędzony i pożyteczny czas.


1. Nastawienie

Jest niezmiernie ważne. Jeśli pomoc dziecku w odrabianiu lekcji traktujemy jako zło konieczne i stratę czasu, nasze dziecko też zacznie tak to postrzegać. Pamiętajmy, że praca domowa będzie mu towarzyszyć już do końca jego edukacji i wyrobienie odpowiednich nawyków oraz dobrego nastawienia jest bardzo istotne. Po pracy często jesteśmy zmęczeni, więc trudno się dziwić, że do kolejnego obowiązku nie pałamy zbytnim entuzjazmem. Postarajmy się jednak wczuć w sytuację naszego dziecka, które potrzebuje naszego wsparcia i potraktujmy odrabianie lekcji jako okazję do wspólnego spędzenia odrobiny czasu wolnego. Twój uczeń potrzebuje tego, by utrwalić informacje zdobyte w szkole, a Ty masz doskonałą okazję na odświeżenie wiedzy. Może dowiesz się czegoś nowego?


2. Odpowiednie miejsce i czas

Po powrocie do domu, Twoje dziecko jest z pewnością głodne i zmęczone. To nie jest dobry czas na odrabianie zadań domowych. Zjedzcie coś, pozwól mu odpocząć, a następnie do dzieła. Najlepiej, by praca domowa była gotowa przed kolacją, bo później nadchodzi kolejna fala zmęczenia. Ważne, by dziecko mogło robić lekcje w skupieniu, w określonym przeznaczonym do tego miejscu. Najlepiej w swoim pokoju, gdzie nic go nie rozprasza. Przy biurku, gdzie jest wygodnie i gdzie ma odpowiednie oświetlenie. Nie ma nic gorszego od odrabiania zadań domowych przed telewizorem. Tak się nie da.


3. Nie odrabiaj za dziecko

To jeden z najgorszych błędów jaki można popełnić. Nie odrabiaj lekcji za dziecko! Jeśli nie potrafi wykonać jakiegoś zadania i Twoja pomoc nie wystarcza, najlepiej, by następnego dnia poprosiło nauczyciela o pomoc. Będzie to dla niego wskazówka, że coś nie zostało przekazane lub czegoś dziecko nie zrozumiało. Jeśli zrobisz to zadanie za dziecko, nauczyciel nie otrzyma tego sygnału i nie będzie świadomy, że Twoje dziecko nie zrozumiało.


4. Nie poprawiaj błędów

To samo dotyczy sytuacji, gdy sprawdzasz zadania wykonane przez dziecko, napotykasz błąd i .... poprawiasz. Nie! Jest to trudne, ale rodzice nie powinni tego robić. Możesz
wytłumaczyć dziecku gdzie tkwi błąd i dlaczego, ale nauczyciel powinien otrzymać pracę bez Twoich poprawek jako dowód na samodzielny trud dziecka. Ewentualne błędy zostaną z pewnością omówione i poprawione przez nauczyciela. A tak przeszłyby niezauważone i nie zostałyby wyciągnięte żadne wnioski.


5. Bądź cierpliwy

Wiem, że to trudne. Ale postaraj się wydobyć z siebie wszystkie pokłady cierpliwości kiedy odrabiasz z dzieckiem lekcje. To co dla Ciebie jest oczywiste, dla Twojego dziecka wcale takie nie jest. Pamiętaj, że ono dopiero się tego uczy i ma prawo nie rozumieć. Postaraj się o spokój, opanowanie i wyrozumiałość. W takich warunkach lepiej się współpracuje.


6. Dyscyplina czasowa

Optymalna dzienna porcja pracy domowej dla dziecka to 10 minut przemnożone przez numer klasy, do której dziecko uczęszcza. Czyli 10 minut x 2 (dla ucznia klasy drugiej) = 20 minut dziennie. Wielu dzieciom zdarza się jednak rozpraszać podczas robienia lekcji. Czasami coś co można zrobić w 10 minut, robią pół godziny. Spróbuj temu zaradzić, by czas przeznaczony na zadania domowe nie przeciągał się w nieskończoność. Praca z minutnikiem pozwala kontrolować czas i działa cuda. Dziecko chce zdążyć na czas i traktuje to jako wyzwanie. To może być świetna zabawa.


Teraz Wasza kolej. Jestem ciekawa Waszych doświadczeń związanych z odrabianiem prac domowych  z dziećmi. Dołożycie coś do mojej listy?







sobota, 12 września 2015

Rzuć kośćmi i opowiadaj


Dziś była prawdziwie jesienna sobota w Gdańsku. Szaro, buro, niby nie zimno, ale tak jakoś sennie. Mżyło prawie cały dzień. Jeśli dodatkowo masz w domu chore dziecko, szukasz zajęcia, które jakoś umili Wam te niedogodności.

Czytanie książeczek, budowanie z klocków, rysowanie, naklejanie to wszystko już przerobiliśmy. Postanowiłam więc udać się do sklepu w poszukiwaniu czegoś ciekawego. I wiecie co? Znalazłam prawdziwą rewelację.

Małe niepozorne pudełeczko z napisem "Story cubes" kryje w sobie 9 kości. Na ściankach każdej z nich znajdują się obrazki. Zadaniem graczy jest jak najlepiej wcielić się w rolę opowiadacza fascynującej historyjki. Bierzemy kości w dłoń, rzucamy i patrzymy jakie obrazki nam przypadły. Uruchamiamy wyobraźnię i rozpoczynamy naszą improwizowaną opowieść od słów: "Dawno, dawno temu".... W naszą historię wplatamy wylosowane wcześniej obrazki. Kolejność ich doboru jest jednak dowolna. W tej grze nie chodzi o rywalizację. Nie ma punktów, wygranych i przegranych. Nie ma także złych odpowiedzi. Jest za to świetna zabawa, ćwiczenie wyobraźni i emocjonujące opowieści. Gra rozwija umiejętności logicznego myślenia, budowania zdań i wzbogaca słownictwo.

Dwa inne sposoby gry to "Mój bohater", kiedy to najpierw rzucamy tylko 3 kośćmi po to, by spośród wylosowanych obrazków wyłonić bohatera historyjki, którą opowiemy rzucając w kolejnym kroku jeszcze 9 kośćmi. Gracze z talentem krasomówczym z pewnością polubią opcję "Epickie opowieści". Wybierając ten wariant gry, każdy z graczy tworzy jeden rozdział opowieści, którą następnie rozwijają kolejni gracze. Ostatni gracz musi połączyć wszystkie jej części i stworzyć logiczne zakończenie.

Możliwości na wykorzystanie kości jest bardzo wiele. Na całym świecie gracze Story cubes ciągle wymyślają coraz to nowsze sposoby na grę. Kości z pewnością sprawdzą się nie tylko w domu. Będą rewelacyjne w czasie wycieczek, podróży, świetnie sprawdzą się w szkole jako pomoc dydaktyczna dla nauczycieli czy podczas szkoleń.

Gra przeznaczona jest dla dzieci od piątego roku życia wzwyż. Zapewniam Was, że dorośli bawią się w czasie gry znakomicie. Do kupienia jest kilka wariantów tematycznych Story cubes np. podróże, sport czy galaktyka. I jeszcze jeden atut gry. Można ją doskonale wykorzystać do opowiadania bajek na dobranoc. Rzucasz kości i snujesz opowieść zachwyconemu dziecku.

Chcecie spróbować swoich sił? Mam dla Was zatem miłe zadanie. Stwórzcie opowieść korzystając z 9 obrazków wylosowanych na ostatnim zdjęciu i napiszcie ją w komentarzu. Pamiętajcie, że kolejność w jakiej wykorzystacie obrazki jest zupełnie dowolna. Założę się, że świetni z Was bajarze.

Miłej niedzieli!

















niedziela, 6 września 2015

Wychowuj, nie poniżaj


Dziś wpis zainspirowany artykułem z Neewsweeka "Gdy hejtuje Mama", który najzwyczajnie w świecie wbił mnie w fotel.
Czy słyszeliście o groźnym globalnym fenomenie zwanym wychowaniem przez poniżanie (public shaming)? Mówimy o nim, gdy rodzic chcąc wymierzyć dziecku karę umieszcza w sieci upokarzające je treści. Ośmiesza je na oczach innych. I spodziewa się, że jego "metoda wychowawcza" się sprawdzi.

Kilka przykładów. Dziecko stojące na skrzyżowaniu ulic z kartką oznajmiającą światu, że jest kłamczuchem. Albo nagranie wrzucone do sieci, na którym ojciec goli swojej nastoletniej córce głowę jako nauczka za przesłanie koledze swoich zdjęć w nieodpowiednich pozach. Więcej? Jest tego mnóstwo. Oszczędzę Wam. Jak to widzę, ogarnia mnie przerażenie. I jednocześnie współczucie. Wobec rodziców, którzy są zdolni wyrządzić swojemu dziecku coś takiego.

Czy publiczne upokorzenie jest metodą wychowawczą? Oczywiście, że nie. Czy godzenie w publiczny wizerunek dziecka jest lekiem na jego złe zachowanie? Czy czegoś je nauczy? Nie!
Wręcz przeciwnie. Odnosi skutek odwrotny. Dziecko zaczyna pałać niechęcią do rodzica, który upokarza. Zaczyna wierzyć, że skoro rodzic tak je ocenił, to pewnie rzeczywiście jest złe i takie już zamierza pozostać. A do tego nienawidzi rodzica.

Publiczne upokorzenie może być także tragiczne w skutkach. Dziecko może bowiem nie udźwignąć takiego ciężaru wmierzonej mu przez rodzica na oczach innych kary. I ze sobą skończyć. Bo po czymś takim każdemu świat by runął, co dopiero wrażliwemu nastolatkowi.

Troll prenting czyli zabawianie się kosztem własnego dziecka niekoniecznie musi wynikać z chęci wymierzenia kary i nauczenia go czegoś. To przerażające, ale może też wynikać z chęci zdobycia jak największej ilości lajków. W myśl zasady - wrzucę coś kontrowersyjnego, pośmieją się i polajkują mnie bardziej. Zgadzam się z Wiolą Galą, że to szukanie taniego poklasku i brutalne wykorzystywanie swojego dziecka do tego celu. Jak można zamieścić zdjęcie niemowlęcia leżącego na grillu? Przerażonego lub zapłakanego dziecka? Nauczyć je wulgarnej piosenki, nagranie której publikujemy w sieci? Niepojęte, niewyobrażalne, głupie. Takie mi do głowy określenia przychodzą.
Najgorsze, że postrzegane jest to jako "metoda wychowawcza". Czy naprawdę stosujący ją nie widzą w tym nic złego? Gówniarz przeskrobał,  jak go zawstydzę w sieci, to się może czegoś nauczy i już więcej tego nie zrobi! To przecież nic innego jak wyrafinowana przemoc wobec, o zgrozo, własnego potomka. Okrutna wychowawcza bezradność. Brak empatii i wiedzy na czym polega dobre rodzicielstwo.

Mam wrażenie, że ta "metoda wychowawcza" cofa stosujących ją do czasów średniowiecza. Wtedy był pręgierz i publiczna kara chłosty. Teraz elektronicznie biczują dziecko na oczach tłumu.
Shame on you, troll parents!