Często obserwuję
rodziców. Ich postawy wobec własnych dzieci są skrajnie różne.
Niektórzy trzymają dzieci pod kloszem, trzęsą się nad nimi i
próbują za wszelką cenę uchronić przed czyhającym na każdym
kroku złem. Są też z kolei i tacy, którzy po prostu je rodzą, a
później to najlepiej żeby się same sobą zajęły.
Jakim rodzicem jestem?
Zapraszam na opowieść o tym jakim rodzicem nigdy nie będę.
Kłótnia na placu zabaw.
Patrzę przez okno. Moja pierworodna została zaatakowana przez
niezidentyfikowany rozwrzeszczany obiekt dziecięcy, który próbuje
ją pozbawić wiaderka do piasku. Mały krzyczy, wyrywa wiaderko,
natychmiast chce je dostać. Co robię? Rzucam wszystko i biegnę na
ratunek córce? Grożę palcem przed nosem małego napastnika i
wygłaszam gadkę wychowawczo-umoralniającą? Biegnę do jego mamy i
pytam jak go wychowała? Nie! Nic z tych rzeczy! Spokojnie czekam,
obserwuję co się dzieje i patrzę jak ten problem dzieci rozwiązują
między sobą. Co widzę? Córka udobruchała małego drapieżcę.
Zamiast wiaderka, które potrzebowała dała mu zestaw foremek. Mały
poszedł na kompromis i postanowił skorzystać z opcji zastępczej.
Cudnie! Lekcja z negocjacji odrobiona.
Nie mam w domu świnek
morskich. Ale niektórzy je mają. I to całkiem pokaźnych
rozmiarów. Ich celem jest je dobrze nakarmić, ładnie uczesać i
ubrać. I to by było na tyle. Dziecko z opcją funkcji
reprezentacyjnej. Ma ładnie wyglądać. Zawsze. Żeby inni widzieli
jaki dobry z nas rodzic. A co poza tym? Nic! Czasu nie ma. Rozmawiać
się nie chce, tłumaczyć tym bardziej, o zabawie nie wspominając.
Bawić ma się samo, a od tłumaczenia są nauczyciele. Serio? Ja
odmawiam! Nie poprzestaję na funkcjach reprezentacyjnych. Pomimo
zmęczenia, znajduję czas na zabawę, rozmowę, często tłumaczę i
uczę. Od tego w końcu jestem, nie?
Ostatnio modne są biegi
przełajowe. W przypadku rodziców polegają na bieganiu popołudniami
z dziećmi z zajęć na zajęcia dodatkowe, by obskoczyć jak
najwięcej. Pytam koleżankę czy jej synek interesuje się robotami
skoro trzy razy w tygodniu uczęszcza na zajęcia z tej dziedziny?
Chyba nie, słyszę, ale wiesz, to taka przyszłościowa dziedzina.
Czytałam, że to będzie jeden z najbardziej pożądanych zawodów
na świecie, to niech chodzi. Zresztą, oboje z mężem uważamy, że
dobrze, aby w przyszłości właśnie tym się zajął, dodaje.
Ogarnia mnie przerażenie. Czuję się jak wyrodna matka. Przecież
jeszcze nie zaplanowałam mojemu dziecku kariery. Jak mogłam? Już
wiem, będzie lekarzem! Od jutra zapisuję ją na chemię dla
geniuszy. Da radę! Nie, to nie ja... Nie planuję jej przyszłości
i do niczego nie zmuszam. Obserwuję, zachęcam, pytam. Zajęcia
dodatkowe? Tylko, wtedy gdy sprawiają frajdę.
Nie istnieje u mnie także
rekompensata za stratę. Inaczej zwana przekupstwem za brak czasu.
Występuje, jeśli rodzic nie poświęca dziecku czasu i uwagi, ale
za to inwestuje pokaźne kwoty w zabawki i gadżety maści
przeróżnej. W dziecku z kolei narasta bunt i pojawiają się
problemy. Bo zamiast tych wszystkich gadżetów zdecydowanie wolałoby
rodziców. I słusznie. Ja nic nie rekompensuję, bo nie mam czego. A
zabawki i gadżety owszem kupuję, do użytku wspólnego, z wielką
przyjemnością.
Powyższy tekst mojego autorstwa znajdziecie również w najnowszym wydaniu (4/2015) trójmiejskiego magazynu "Together". Polecam!
Ja też nie rozumiem tego szaleństwa, które ogarnęło rodziców. Wozenie dziecka z zajęć na zajęcia? A gdzie czas na zabawę i dzieciństwo? Jeszcze mają czas na to wszystko. My dużo się bawimy, rozmawiamy. Chce dobrą mamą być. Spędzanie czasu z córką to dla mnie wielka przyjemność.
OdpowiedzUsuńNaslonecznej.blogspot.com
Miło słyszeć. Nie wszyscy tak do tego podchodzą. I szkoda. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńCzasami narzekamy, że nie mamy czasu dla rodziny, ale zawsze znajdujemy czas na czytanie głupot na pudelku czy gdzieś indziej w sieci. Fajnie jest spędzać po prostu czas razem., wybrać się na spacer, do muzeum, cieszyć się chwilą. Ja, obserwując moją mamę i teściową nie chcę być nadopiekuńczą matką, która wyręcza we wszystkim dziecko (również takie 30-letnie ;-), a potem sama siebie chwali jaka to z niej wspaniała matka... Chcę wychować syna na samodzielnego mężczyznę, który będzie chętny do pomocy swojej kobiecie w domu, a nie będzie od niej oczekiwał służby, posłuszeństwa i pokory...taki czasami bywa mój ukochany, nauczony przez swoją matkę
OdpowiedzUsuńMądre słowa. Myślę, że Twoja przyszła synowa kiedyś bardzo Ci podziękuje. Oby więcej takich mam z głową wychowujących swoich synów . Pozdrawiam ciepło :-)
OdpowiedzUsuńŁatwo jest nam szukać wymówek żeby nie zajmować się dzieckiem i choć na chwilę odetchnąć. Wystarczy jednak dobrze zaplanować czas i zabawę i można wtedy zrozumieć, że spędzanie czasu z dzieckiem to niesamowite szczęście.
OdpowiedzUsuńCo do nadopiekuńczości, to na mnie nawet mąż nie raz narzeka, że pozwalam synkowi samemu chodzić, poznawać i nie trzymam go cały czas za rękę. Jeżeli sam się nie nauczy że trzeba uważać i nie zrozumie konsekwencji swoich ruchów to nikt mu tego nie wytłumaczy.
Ograniczanie dziecka, strofowanie go i pilnowanie na każdym kroku a co najgorsze zabranianie wszystkiego, bo może coś sobie zorbić to wręcz krzywdzenie dziecka.
Zgadzam się z Tobą, Kasiu. Nadopiekuńczość i trzymanie dziecka pod kloszem z pewnością nie przyniosą mu korzyści. Są jednak ludzie, którzy takie postępowanie postrzegają jako przejaw bycia dobrym rodzicem...
OdpowiedzUsuń