niedziela, 6 września 2015

Wychowuj, nie poniżaj


Dziś wpis zainspirowany artykułem z Neewsweeka "Gdy hejtuje Mama", który najzwyczajnie w świecie wbił mnie w fotel.
Czy słyszeliście o groźnym globalnym fenomenie zwanym wychowaniem przez poniżanie (public shaming)? Mówimy o nim, gdy rodzic chcąc wymierzyć dziecku karę umieszcza w sieci upokarzające je treści. Ośmiesza je na oczach innych. I spodziewa się, że jego "metoda wychowawcza" się sprawdzi.

Kilka przykładów. Dziecko stojące na skrzyżowaniu ulic z kartką oznajmiającą światu, że jest kłamczuchem. Albo nagranie wrzucone do sieci, na którym ojciec goli swojej nastoletniej córce głowę jako nauczka za przesłanie koledze swoich zdjęć w nieodpowiednich pozach. Więcej? Jest tego mnóstwo. Oszczędzę Wam. Jak to widzę, ogarnia mnie przerażenie. I jednocześnie współczucie. Wobec rodziców, którzy są zdolni wyrządzić swojemu dziecku coś takiego.

Czy publiczne upokorzenie jest metodą wychowawczą? Oczywiście, że nie. Czy godzenie w publiczny wizerunek dziecka jest lekiem na jego złe zachowanie? Czy czegoś je nauczy? Nie!
Wręcz przeciwnie. Odnosi skutek odwrotny. Dziecko zaczyna pałać niechęcią do rodzica, który upokarza. Zaczyna wierzyć, że skoro rodzic tak je ocenił, to pewnie rzeczywiście jest złe i takie już zamierza pozostać. A do tego nienawidzi rodzica.

Publiczne upokorzenie może być także tragiczne w skutkach. Dziecko może bowiem nie udźwignąć takiego ciężaru wmierzonej mu przez rodzica na oczach innych kary. I ze sobą skończyć. Bo po czymś takim każdemu świat by runął, co dopiero wrażliwemu nastolatkowi.

Troll prenting czyli zabawianie się kosztem własnego dziecka niekoniecznie musi wynikać z chęci wymierzenia kary i nauczenia go czegoś. To przerażające, ale może też wynikać z chęci zdobycia jak największej ilości lajków. W myśl zasady - wrzucę coś kontrowersyjnego, pośmieją się i polajkują mnie bardziej. Zgadzam się z Wiolą Galą, że to szukanie taniego poklasku i brutalne wykorzystywanie swojego dziecka do tego celu. Jak można zamieścić zdjęcie niemowlęcia leżącego na grillu? Przerażonego lub zapłakanego dziecka? Nauczyć je wulgarnej piosenki, nagranie której publikujemy w sieci? Niepojęte, niewyobrażalne, głupie. Takie mi do głowy określenia przychodzą.
Najgorsze, że postrzegane jest to jako "metoda wychowawcza". Czy naprawdę stosujący ją nie widzą w tym nic złego? Gówniarz przeskrobał,  jak go zawstydzę w sieci, to się może czegoś nauczy i już więcej tego nie zrobi! To przecież nic innego jak wyrafinowana przemoc wobec, o zgrozo, własnego potomka. Okrutna wychowawcza bezradność. Brak empatii i wiedzy na czym polega dobre rodzicielstwo.

Mam wrażenie, że ta "metoda wychowawcza" cofa stosujących ją do czasów średniowiecza. Wtedy był pręgierz i publiczna kara chłosty. Teraz elektronicznie biczują dziecko na oczach tłumu.
Shame on you, troll parents!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz