środa, 12 sierpnia 2015

Miała wszystko i zarazem nic


Nigdy byście nie pomyśleli, że film biograficzny o zmarłej piosenkarce zainspiruje mnie piszącą o sprawach rodzicielstwa do nowego wpisu. A jednak...
Wczoraj wybraliśmy się z mężem na pokaz filmu "Amy" o rewelacyjnej Amy Winehouse.
I co? I wróciłam do domu smutna. Co Ty opowiadasz! Ano, tak. Niestety. I to nie ze względu na to, że pod koniec widzimy na ekranie sceny smutne, ostateczne, nieodwracalne. Bo przecież odeszła i nie ma jej już z nami. Zmarła niesamowicie utalentowana dziewczyna o starej duszy, zagubiona, trochę bezbronna, niedzisiejsza. Taki talent zdarza się naprawdę rzadko.

Smuci mnie jednak to, że jak na dłoni widać, że w życiu Amy brakowało miłości, troski i wsparcia rodziców. To się oczywiście odbiło na jej późniejszym życiu. Dziewczyna mając lat naście oznajmia rodzicom, że znalazła super sposób na odchudzanie. Je do woli, a następnie wymiotuje. I to jej rodziców wcale nie martwi. Bagatelizują chorobę swojego dziecka o nazwie bulimia. "Myślałam, że to minie" - mówi w filmie jej mama. Nie do wiary!  Nie minęło, a było coraz gorzej...

Co robi Amy po podpisaniu pierwszego kontraktu? Jak tylko dostaje pieniądze wyprowadza się z domu. W filmie wyraźnie daje do zrozumienia, że w domu nie działo się dobrze. OK, przy matce nie będzie przecież piła, to też był jeden z powodów. Ale ewidentnie nic jej w domu rodzinnym nie trzymało i jak tylko mogła to czmychnęła stamtąd w te pędy. Dzieci tak skwapliwie z domu nie chcą odchodzić, chyba, że rzeczywiście nie dzieje się tam najlepiej. I tak też było.

Ojciec miał kochankę, zostawił matkę Amy i porzucił rodzinę. Mimo, że niby szybko sobie z tym poradziła, bardzo łaknęła kontaktu z ojcem i silnego ramienia, które otoczyłoby ją i ochroniło kiedy trzeba. Ojciec pojawia się w jej życiu ponownie jak Amy jest już znana. Myślę, że był bardzo interesowny. Nie traktował Amy jak córki, lecz jako produkt, na którym można nieźle zarobić. Nie widział konieczności by wysłać córkę na odwyk, wypychał w wyniszczające trasy koncertowe, odwiedzał na wakacjach z kamerami. A ona nie chciała kamer. Chciała jego. Jego troski, uwagi i miłości.

Amy potrzebowała opiekuna, którego nie znalazła w ojcu. Dlatego myślę, tak łatwo padła w ramiona Blake'a, który był jej bratnią duszą, ale jednocześnie wpędził ją w narkotyki. W wyniszczającą miłość. W to uczucie przestała już nawet później wierzyć.

Postać matki Amy rzadko pojawia się w filmie. Sama piosenkarka mówi o niej, że "była dla niej zbyt łagodna". Nie umiała utrzymać jej w ryzach. Ewidentnie nie miała wsparcia w mężu, który zajęty był budowaniem relacji poza domem. Amy określa ojca mianem "nieobecnego i zajętego". No tak...

Nie zrozumcie mnie źle. Nie chcę się wymądrzać. Jednak ta smutna historia jasno pokazuje jak wielka odpowiedzialność spoczywa na nas, rodzicach. To, co mówimy do naszych dzieci, jak się wobec nich zachowujemy, jaką tworzymy w domu atmosferę, nasza postawa wobec ich problemów, to wszystko jest bardzo istotne. To nie jest błahostka. Wychowanie to ciężka i bardzo odpowiedzialna robota. Państwo Winehouse niestety nie zdali egzaminu z rodzicielstwa.







2 komentarze: